czwartek, 21 lipca 2016

Ucho

Muzeum van Gogha na wyciągnięcie ręki.
Bez większej przesady mogę powiedzieć, że po drugiej stronie ulicy.
Moja wizyta trwała pięć godzin. Pięć bitych godzin.
Minęły zanim się obejrzałem. A obejrzałem wszystko dokładnie.
Wszystko przeczytałem.
Wszystkiego wysłuchałem, co audioprzewodnik miał mi do powiedzenia.
Postałem, gdzie chciałem. I jak długo chciałem.



Mimo dużej liczby zwiedzających, nie było tłoczno przed obrazami. To zaleta miejsca, przestrzeni (główny budynek projektu Gerrita Rietvelda!), kuratorów wystaw, sal i sposobu eksponowania obrazów. Poza tym każdy jakoś ustępował miejsca, dopuszczając innych. Rzecz nie zawsze w muzeach spotykana. Chyba van Gogh to sprawił. I jego malarstwo. I jego legenda.

Oprócz stałych wystaw jest jeszcze tymczasowa.
De waanzin nabij - to jej niderlandzki tytuł, po angielsku: On the Verge of Insanity.
Chodzi o ostatni okres życia i twórczości malarza.
Chodzi też o ucho...



Informacja, że Vincent w porywie szału obciął sobie brzytwą całe ucho (z wyjątkiem małego fragmentu płatka na dole), a nie rzekomo fragment ucha jak do tej pory sądzono, jest prezentowana w angielskiej książce Bernadette Murphy pt. Van Gogh's Ear, the True Story jako absolutna nowość, by nie powiedzieć odkrycie. W tym tonie są recenzje w czasopismach z ostatniego tygodnia. I do pewnego stopnia nawiązuje do tego również sama wystawa. Tymczasem list doktora Felixa Reya z rysunkiem okaleczenia był już wcześniej znany, jak również sam przekaz, że van Gogh obciął sobie całe ucho. Julius Meier-Graefe, pierwszy biograf malarza, pisał o tym w 1922 roku. Nawet Irving Stone w 1934 roku wspominał we wstępie do swojej książki o życiu artysty, że rozmawiał  o tym z dr. Reyem osobiście.

Skąd to wiem? Od studenta!
Tak, od studenta o nazwisku Robin Verleisdonk, który na Uniwersytecie w Tilburgu pisze pracę o formowaniu się legendy van Gogha w biografiach malarza.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz