poniedziałek, 3 lipca 2017

Vondelpark

Vondelpark.
Zjawisko samo w sobie.

(www)

W centrum miasta zielona wyspa.
Nie jedyna, ale szczególna.




W końcu znalazłem w garażu rower, który mi pasuje. Nie za wysoki, opony dopompowane; wprawdzie błotnik w tylnym kole mi się telepie, ale co tam! jadę niczym drugi van Ostaijen:

               "O, rowerze mój, tyś
                Źródłem całej mej radości;
                O, rowerze mój, tyś
                Życiem jest w wieczności.
                Jedźmy, jedźmy
                Bez ustanku;
                Jedźmy, jedźmy
                Bez ustanku;
                Wygrana przegrana, wygrana przegrana,
                Widnokręgi są wiekuiste."

                                                   (z wiersza Paula van Ostaijena, 1896-1928, pt. Fietstocht, 'Wycieczka rowerowa')



Van Breestraat, potem w prawo w Obrechtstraat (błotnik niemiłosiernie się telepie) i już jestem w parku. Muszę uważać na asfaltowych alejkach - tutaj biegają wszyscy. Starzy, młodzi, kobiety, mężczyźni i dzieci, grubi i chudzi, biali i kolorowi.



Jedni mają różne miernicze parafernalia na ramionach czy przegubach, inni słuchawki w uszach. Ubrani są rozmaicie. Dominują koszulki w jaskrawych barwach i obcisłe spodnie (moja południowoafrykańska znajoma, pisarka Marlene van Niekerk, powiedziałaby: 'boude, boude, boude!'). Nie ma jednak popisywania się strojem.

Jedni człapią, inni się telepią z lewa w prawo i z powrotem, ta truchtem, tamten galopem, ktoś przyśpiesza, ktoś inny dodaje kroku, bo jest też chodziarz. Każdy w swoim tempie.

Ojcowie, pozbawieni - przynajmniej według opinii niektórych polskich polityków - męskości, zajmują się dziećmi w małym ogródku. Ogródek jest wydzielony płotkiem, a ten ma samozamykającą się furtkę, aby psy nie mogły wchodzić i załatwiać się w piaskownicy. Pierwszy raz widziałem takie zawiasy w domu na wrocławskim Zalesiu, które wróciło do macierzy: Niemiec lekko spiłował część zawiasów u drzwi, skutkiem czego zamykały się automatycznie. Genialne w swojej prostocie.

Inny ojciec jedzie na rowerze z dzieckiem. Dziecko w koszyczku na kierownicy (też w takim uwielbiałem jeździć!). Chłopczyk, blondasek, ma przed sobą wcale dużego misia, też jasnowłosego.
Mija mnie kobieta: starsze dziecko na bagażniku z tyłu, młodsze dziecko w koszyczku na kierownicy, brzuch wywalony do przodu - jest w ciąży; co na to przepisy? to się tu nazywa gedoogd beleid, prawo złamane nie grozi karą.


Tu grupa kobiet ćwiczy z szarfami. Wymachują nimi za plecami jakby się wycierały ręcznikami. Tam inna ćwiczy jogę. Rozpoznaję znane mi układy. Maty rozłożyły na trawie. Gdzie indziej mieszana grupa podejmuje pod przewodem czarnoskórego osiłka jakieś bardziej wyczynowe układy - podnoszą ciężarki niczym antyczni atleci.

Za ścianą z zieloności okoloną wałem pokrzyw słychać odbijanie piłeczek na korcie. Właśnie przede mną starszy gość skręca w bramkę prowadzącą do kawiarni przy kortach i niemal zajeżdża mi drogę, choć zachowując minimalną odległość - starsi i młodzi są zręczni na tych swoich rowerach. Zastanawiam się czy był wegetarianinem, ale porzucam te niewczesne dywagacje. Na usprawiedliwienie nieznajomego rowerzysty mogę dodać, że z plecaka dość wysoko i militarystycznie wystawała mu rękojeść rakiety do tenisa.


 







 















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz