Szukałem czegoś w Internecie o holenderskich poetach.
I tak od strony do strony przechodząc, klikając to na jeden link, to na drugi, nagle, ni stąd ni zowąd znalazłem się tam, gdzie zastałem mój własny przekład.
?
Albo to on mnie zastał?
Jak przez mgłę pamiętam, że to tłumaczyłem.
Hans van Waarsenburg mnie o to prosił.
Ale kiedy?
Czytam mój polski tekst jakbym czytał obcy wiersz.
Przy jednym, a potem drugim słowie coś się otwiera, jak żeliwny piecyk, do którego trzeba dorzucić drew, by tchnął ogniem, by samemu już można było śnić gwiazdy.
Hans van Waarsenburg
POLSKI TANGO
Drewniana dobudówka wiejskiej kafejki.
Tam w środku żeliwny piecyk, co
Tchnie ogniem, suszy pranie, śni gwiazdy.
Ona nuci tam tango. Jej głos zgrzyta
W szarych rowkach gramofonu.
Czy coś nie tak, pyta i liże jego ucho.
On całuje jej palce i obejmuje jak w
Polskim Tangu tak mocno, że ciała się
Splatają, jej kość strzałkowa unosi się,
Odsłania. Zamówiono pieprzówkę. Mój
Boże, tango nie jest marszem na wojnę.
To posuwisty, ukradkowy krok, w nieuchwytny
Czas. To urokliwy śpiew falsetem w mrocznych
Kieliszkach. To powstrzymanie lat,
Gdyż umarli jeszcze żyją. Wypicie jednego
W wiejskiej kafejce, słuchanie tej,
Która całuje pijaków, daje pocieszenie, ukradkiem
Gładzi rozporek. Tam, gdzie łzy stają się
Kryształkami soli. Dłoń godzi w pierś.
Czarna Madonno, czy ofiarujesz mi ten taniec?
z języka niderlandzkiego przełożył Jerzy Koch
Czytam ten swój przekład.
I jestem nieswój.
Jakby ten tekst był nieswój. Niemój.
Kiedy to tłumaczyłem? Gdzie byłem wtedy, gdy pisałem. Ja.
Ja, które pamięta mnie odbitego w tym wierszu.
Ja, które się zestaliło w przestrzeni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz