czwartek, 6 lipca 2017

Kouwenaar, Czernobyl, Obrechtstraat

Po kilku dniach od wydania trafia do mnie weekendowa edycja NRC Handelsblad. Doczytuję tam recenzję książki Anny Enquist (ur. 1945), która wspomina swoją przyjaźń z Gerritem Kouwenaarem (1923-2014) zwartą na początku lat dziewięćdziesiątych.

(www)

A mi przed oczyma staje pewien wieczór przed laty. Byłem u poety w domu przy ulicy Jacoba Obrechta, obok którego dziś przejeżdżam na rowerze jadąc do Parku Vondla. Zostałem zaproszony na kolację. To było w 1988 roku, a może w 1991 roku, kiedy byłem na stypendium w Belgii? Długa rozmowa o wszystkim: o poezji, o przekładach, o II wojnie światowej i innych wojnach, o polityce i politykach, o Polsce.

Pamiętam, że Gerrit przyznał, że było nadmierną ostrożnością odwołanie jego zapowiedzianego przyjazdu do Polski na prezentację wyboru wierszy w moim przekładzie. To było jakiś czas po Czernobylu. Kilka tygodni. Wszystko było już wiadome gdzie i jakie jest czy było zagrożenie. Ale haski MSZ odradzał przyjazd do Polski. Jeszcze po prawie dziesięciu latach, dokładnie w 1995 roku, gazeta "Trouw", informując o przyznaniu mi nagrody Nijhoffa, pisała: "Wizyta poety Gerrita Kouwenaara nie doszła do skutku w 1986 z powodu eksplozji reaktora atomowego w Czernobylu". (A tak przy okazji - Kouwenaar także był laureatem nagrody im. Nijhoffa: w 1967 roku za swoje przekłady sztuk Schillera, Brechta czy Durrenmatta.) Żałowałem bardzo, że nie przyjechał wtedy. Ale nawet nie było możliwości, by podjąć jakieś działania, aby go przekonać: listy szły długo, nie znałem jego numeru telefonu, a nawet gdyby: rozmowy trzeba było zamawiać z wyprzedzeniem i czekać godzinami na połączenie (kontrolowane), i zdarzało się, że telefonistka z centrali oddzwaniała w środku nocy...

Kilka miesięcy wcześniej, na przełomie 1985 i 1986 roku przygotowałem dla kłodzkiej Witryny Artystów wybór wierszy Kouwenaara pt. Carte parlante. Wcześniej jeszcze byliśmy umówieni na jego przyjazd. A ja w parku pchałem przed sobą wózek z małym Krzysiem i czytałem wiersze Kouwenaara oraz prace Wiela Kustersa o jego poetyce. Autor miał przyjechać wiosną na prezentację książki podczas Wieczoru Kultury Niderlandzkiej organizowanego w Kłodzkim Ośrodku Kultury przez Bogusława Michnika. W latach osiemdziesiątych, po likwidacji przez władze Związku Literatów Polskich, flauta życia literackiego we Wrocławiu była przez wielu wyraźnie odczuwalna. To od 1984/85 roku zaczęto niejedną imprezę organizować w Kłodzku, dokąd przyjeżdżał liczny desant z Wrocławia oprócz rzecz jasna miejscowej publiczności. Od 1985 roku rokrocznie przygotowywaliśmy tam - Boguś Michnik i ja - Wieczór Kultury Niderlandzkiej.

W 1990 roku koleżanka-tłumaczka z Warszawy dziwiła się, że wybitny poeta flamandzki Hugo Claus przyjechał do Kłodzka, a nie do Warszawy. Wiec zapytałem Hugona, specjalnie przy tej tłumaczce ze stolicy, dlaczego przyjechał do Kłodzka: "Bo mnie zaprosiłeś!", brzmiała odpowiedź i trudno było oczekiwać innej. Dziś, kiedy całe lato, a także poza letnim sezonem, organizowane są większe i mniejsze festiwale literackie i artystyczne, niekiedy w małych miejscowościach, coś takiego nie dziwi. Jednak w czasach centralizmu politycznego i kulturalnego, a także osobistego przekonania mieszkańców stołecznego miasta, że tylko to, co u nich się wydarza, ma znaczenie, takie inicjatywy lokalne były niezwykle ważne. Ale już niebawem, od lat dziewięćdziesiątych, a także potem wraz z coraz szybszym rozprzestrzenieniem się Internetu, miało się okazać, że siedziba wydawnictwa nie ma znaczenia i może ono być w Nowej Rudzie, Sejnach czy Wołowcu.

(Hugo Claus i Jerzy Koch, Kłodzko 1990)

Pamiętam, że jeden z tomów poezji w moim przekładzie i w ogóle działania Kłodzkiego Klubu Literackiego i Witryny Artystów naczelny "Literatury na Świecie" Wacław Sadkowski określił w recenzji mianem półprywatnych inicjatyw wydawniczych. Cieszyłem się z jednej strony, że zauważono publikację, ale z drugiej widziałem, że Boguś Michnik był wściekły na arogancję 'Warszawki'. Przecież Kłodzkie Wieczory Artystyczne (bo kultura niderlandzka była tylko częścią większego projektu) były nawiązaniem poniekąd do Kłodzkich Wiosen Poetyckich organizowanych w latach 60. i 70. Wówczas była to jedna z najważniejszych i bodaj czy nie najważniejsza impreza poetycka w Polsce.

Dla przekładów niderlandzkiej poezji Witryna Artystów ma niezaprzeczalne zasługi. Wydany w Kłodzku w 1992 roku tom wierszy Miriam Van hee Komunikacja miejska był jej pierwszą zagraniczną książką poetycką, bo dopiero po latach  ukazały się przekłady na inne języki. Nie inaczej było z kłodzką publikacją Leonarda Nolensa Słowo jest uczciwym znalazcą w 1994 roku - także ona poprzedzała tłumaczenia na inne języki. I podobnie było z jeszcze wcześniejszą antologią wierszy J. Bernlefa z 1988 pt. Martwa natura z morszczynem, wydaną w Witrynie Artystów Kłodzkiego Klubu Literackiego. Wszystko znani, uznani, dziś skanonizowani poeci flamandzcy i holenderscy. Inaczej było jedynie z Carte parlante Gerrita Kouwenaara - polski wybór był trzecią zagraniczną poetycką książką Holendra po tłumaczeniach na niemiecki (1972) i angielski (1976); ale przekłady na inne języki faktycznie pojawiły się dopiero później, już w latach dziewięćdziesiątych.

Pojadę dziś może znów do Parku Vondla.
I doczytam inne recenzje o książce wspomnieniowej.


A. Dąbrówka, Nederlandse Cultuuravonden in Kłodzko, "Ons Erfdeel" 1987, nr 2 (30), s. 295-296. 
F. Pittery, De Nederlanden in de wereld, "Neerlandia" 1989, nr 3 (89), s. 137-142. 
G. Kouwenaar, Carte parlante, Wybrał, przełożył, wstępem poprzedził Jerzy Koch, [grafika na wklejce Eugeniusz Józefowski], Kłodzki Ośrodek Kultury, Kłodzki Klub Literacki, WitrynArtystów, Kłodzko 1986, ss. 31. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz