sobota, 1 lipca 2017

I am sterdam!

Najpierw szybkie porządki.
Sukcesu nie będzie.
Nie tym razem.
Może już nigdy.
Od lat obrastam oponkami wydruków, tłuszczykiem sztapli; papierzyska mnie otaczają, książki mamią i omamiają, nie omijają.
Niedokończone, niezałatwione sprawy rzucają się wprost w sumienie niczym ciężkie głazy...
Wyjazdy mają tę dobrą stronę, że trzeba to wszystko domknąć. A jak się nie uda - zostawić. Po prostu. I nagle okazuje się, że można.


Posprzątałem!
(przynajmniej w tej celi)

Budzę się o 3:58.
Dwie minuty przed czasem.
Zawsze tak się budzę.
Biologia czy kultura jest moim budzikiem?
Wstaję zanim komórkowy alarm się włączy.
Oporządzam się. Pośpiesznie. Zatrzaskuję wieko walizki.

Na lotnisku miła LOTniczanka mówi, że samolot wylatuje o 5:40, nie o 5:50 jak sądziłem.
Ale zdążyłem.
Walizka waży 22 kg. Co ja takiego nabrałem? Ale Amsterdam jest nieprzewidywalny. Na dziś zaplanowano "przewagę chmur i 19 st. C". We Wrocławiu słońce już dość wysoko.
Ludzie tłoczą się ustawiając się w kolejce do gate'u, który nie wiadomo kto przetłumaczył jako 'wyjście'. Kiedyś na Okęciu, zaraz po otwarciu nowej części lotniska, o pardon! portu lotniczego, o mało co nie wyszedłem do miasta przez wyjście, bo jest 'wyjście' i 'wyjście'. Polskie rozwiązanie...
Chyba lepsze byłoby 'wejście' do samolotu i 'wyjście' do miasta? Sam już nie wiem.
Przysiadam na chwilę.
Czekam. I tak na tym porcie lotniczym wożą autobusem do LOTowskiego samolotu.
Robię tradycyjne zdjęcie przed podróżą. To mały krok będzie dla człowieka, ale wielki dla tłumaczeń z literatury niderlandzkiej...?


Dlaczego woda na polskich lotniskach kosztuje 1,5 euro i więcej? Mieliśmy dogonić i przegonić Zachód, ale czy na pewno na tym odcinku?! Kanapka we Frankfurcie czy Amsterdamie tańsza niż na polskich lotniskach. Ukraińcy kupują u nas, bo taniej niż u nich... Nie rozumiem. To jakiś odlot - weźcie mnie stąd!

W samolocie do Amsterdamu czytam "Tygodnik Powszechny". Chyba najlepszy polski tygodnik opinii. A w nim artykuł o płockim Orlenie pt. Przyjacielu - trucicielu. I od razu myślę o rafinerii na Curacao także zatruwającej środowisko, ale podobnie jak Orlen dającej pracę. To jakaś metafora kondycji człowieka? Braku wyjścia, gate'u? Będę musiał napisać o tym na blogu o Antylach Holenderskich 2014/2015, 2017, ale na razie nie byłe kolonie tylko metropolia i ahoj przygodo!
Amsterdam - I am sterdam!


Ten "uczuć", kiedy stawiasz suchą stopę cztery metry poniżej poziomu morza.
I ten drugi "uczuć", żeś w drugim domu, choć łączy cię z Holandią, tak jak z Polską, ambiwalentny związek: od uwielbienia tego, co miejscowe, po zmęczenie tym, co także miejscowe.
I jeszcze jeden "uczuć", choć zaskakujący: jesteś zaledwie kilkunaście minut w tym kraju, a już widzisz się w TV, choć to tylko telewizja przemysłowa, jak dawniej mawiano.


Autobus linii 197 zawozi mnie na przystanek Museumplein, między Concertgebouw, Stedelijk Museum i sklepem Alberta Heijna. Stąd już tylko dwa kroki na van Breestraat.
Po drodze na Wanninstraat mijam remontowany budynek.
Dwa krzesła zastawiają wejście.
I od razu wiesz, że jesteś w kraju Gerrita Rietvelda i Pieta Mondriaana!


Dochodzę do Domu Tłumacza, mojej amsterdamskiej przystani. Strzelę fotkę przed drzwiami i przekroczę rubikon.


... zaiste przekroczę ten rubikon!


Tym razem mam inny pokój. Nie na pierwszym, lecz na drugim piętrze. Witają mnie typowe amsterdamskie schody. Dobrze, że wakacje spędzałem u babci i stryja na wsi i drabiny mi nie straszne. Najpierw wnoszę plecak i komputer. Teraz tylko walizka. 22 kg! Co ja takiego nabrałem?!


Zanim zagracę, zrobię fotkę mojego pokoju.
Dwa metry dzieli biurko od łóżka.
Tutaj spędzę lipiec.
I am sterdam!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz