Właściwie jest jeszcze noc.
Ale to lipiec, więc już się rozjaśnia.
Nieśmiało, różowo, pomarańczowo właściwie...
[enter]
Poranne ablucje w trybie skrótowym, symboliczne prawie - zaraz przyjeżdża zamówiona taksówka.
Lotnisko.
Trzeba być godzinę przed odlotem.
Czyli o 4:40.
(fot. J. Koch) |
W Warszawie krótkie oczekiwanie.
Nie, nie ma problemu z połączeniem.
Opóźnienia "narodowego przewoźnika" szerzą się teraz jak plaga...
Lekki poślizg do zaakceptowania.
A w nagrodę za przerwany sen i wczesną pobudkę będziesz przed 10 godziną w Amsterdamie.
Czyż to nie piękne, nie warte jutrzni?
A do tego autobus linii 397, który zawiezie cię do centrum, to polski Solaris.
Na karcie OV z poprzedniego pobytu są jeszcze euro, więc pik-pik i w drogę!
(fot. J. Koch) |
Wysiądziesz już około 11 godziny na przystanku przy Concertgebouw!
(fot. J. Koch) |
Turlasz tę swoją walizkę i już widzisz, że jesteś w magicznym Amsterdamie.
(fot. J. Koch) |
Cykniesz sobie jeszcze tradycyjną fotkę przed wejściem dla artystów - selfie dla wzmocnienia Self.
(fot. J. Koch) |
I wchodzisz na Van Breestraat. Zerkasz na napis i myślisz sobie, czy twoi studenci go zapamiętali? Może chociaż te kwartety?
O, jest i twój pokój, okno otwarte, zaprasza...
(fot. J. Koch) |
Dopiero tam się ogolisz, wypijesz kawę...
Cóż mi więcej pięknego nad miasto przedstawisz?
Ulica gra pod stopą jak struna zadrgawszy,
i bruku każdy kwadrat potrafi jak klawisz dać tony,
Nogami trącam struny, oburącz ukochawszy miasto, instrument natchniony.
[Marian Piechal, fragment Krzyku z miasta (1929) - notabene tom, którego druk umożliwiło mu finansowe wsparcie Tuwima.]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz