wtorek, 24 lipca 2018

Dom Południowoafrykański

Po imprezie w wydawnictwie De Bezige Bij kolejna. Choć dość przypadkowa. Chciałem dać kilka książek do biblioteki Domu Południowoafrykańskiego (Zuid-Afrika Huis). Wysłałem maila i w odpowiedzi dostałem... zaproszenie na braai (tj. barbecue) doroczne spotkanie sympatyków i przyjaciół. Po ponad dwudziestoletnich kontaktach pewnie też się do tej grupy zaliczam!

(fot. J. Koch)

Dom Południowoafrykański w Amsterdamie... Wiele wspomnień... Dawniej bywałem tutaj częściej. Potrzebowałem źródeł, materiałów, książek, kiedy pracowałem nad habilitacją o outsiderze w literaturze afrikaans, pisałem artykuły zebrane potem w Wenus Hotentockiej...


(DBNL)
(Wyd. Akad. Dialog




















...i oba tomy historii literatury...


(Wyd. Akad. Dialog)
(Wyd. Akad. Dialog)

Pokazuję tutaj okładki tych książek, bo z nich też jestem dumny. Wszystkie współprojektowałem.

Na Outsidera sam wymyśliłem te groszki; także to, by jeden z nich różnił się kolorem - graficzny wyraz tego, że w tytule to i w koncepcji książki chodzi o 'outsidera wśród swoich'. Wielkość punktów wybraliśmy tak, by na pierwszy rzut oka nie było widać tego jednego, jedynego, innego.

Kiedy zobaczyłem serię pływaczek Jerzego Nowosielskiego, uparłem się, że jedna znajdzie się na okładce Wenus - smukła sylwetka, obramowana jak na ikonie, tak pięknie przeczyła stereotypom rasowym i kulturowym, a o tym była w końcu jedna z najważniejszych rozpraw w tej książce. Redaktorki Wydawnictwa Akademickiego Dialog przyjęły mój pomysł, a zarazem wyzwanie, ale się udało: dzielnie zdobyły zgodę galerii, która posiadała do tego obrazu prawa, na bezpłatne wykorzystanie na okładce.

A na okładkach obu tomów historii literatury są moje zdjęcia z RPA, szczególnie na pierwszym tomie nawiązujące do dyskursywnych linii, które starałem się pokazać w mojej opowieści o literaturze Afryki Południowej - w końcu historia to opowieść, a historia literatury to świadomie skonstruowana narracja.

Każda z tych książek wiele zawdzięcza wizytom i pracy w Zuid-Afrika Huis.
Nie miałem dawniej własnej biblioteki afrykanistycznej. Dopiero z czasem zaczęła się rozrastać.
I nie było tyle źródeł w Internecie jak dziś.
Tyle razy wchodziłem przez te drzwi.
Adres Keizersgracht 141 był szczególnym pojęciem, ale też swojskim.
Życzliwa przystań w Amsterdamie.


(fot. J. Koch)

Kilka lat temu bibliotece i całej instytucji groził kryzys wskutek zmian organizacyjnych (NZAV) oraz własnościowych. Ale dzięki ludziom dobrej woli, którzy podnieśli alarm, i ludziom dobrej kasy, którzy ich wsparli (głównie koncern medialny Naspers), udało się nie tylko zachować budynek, ale odnowić go, zrobić w pawilonie na tyłach budynku archiwum, a przy tym odnowić ogród. Jest pięknie. Tam też odbyło się południowoafrykańskie grilowanie. Tak się zagadałem w afrikaans, że prawie zapomniałem obfotografować imprezę. Dopiero na sam koniec wyciągnąłem komórkę i zrobiłem kilka zdjęć.


(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)

Do biblioteki dałem trzy książki. Są wśród nich dwie publikacje, które ukazały się w moim Zakładzie Studiów Niderlandzkich i Południowoafrykańskich na Wydziale Anglistyki UAM. To doktorat Małgorzaty Drwal napisany w języku polskim oraz anglojęzyczna książka 'profesorska' historyka z Uniwersytetu Warszawskiego Michała Leśniewskiego.




Przekazałem jeszcze też mój przekład Breytena Breytenbacha.


(Wydawnictwo a5)


Ta biblioteka jest największym zbiorem publikacji o Afryce Południowej na północnej półkuli i powinna nadal pełnić taką funkcję. Instytucja ma bogatą historię. Stowarzyszenie Holendersko-Południowoafrykańskie (NZAV) powstało na fali wzburzenia Holendrów pierwszą wojną anglo-burską w 1881 roku. Potem, kiedy władze Transwalu (dosł. Republiki Południowoafrykańskiej) rozbudowywały w latach 80. i 90. XIX wieku sieć kolei żelaznych, wspierano się inwestycjami Holendersko-Południowoafrykańskiego Towarzystwa Kolejowego (NZASM). Po 1902 roku i brytyjskiej aneksji burskich republik, wypłacono inwestorom z Holandii odszkodowania. Dzięki nim powstało Stowarzyszenie ZASM, które w 1923 roku kupiło XVII-wieczny dom patrycjuszowski przez prestiżowym kanale Keizersgracht. W 2016 roku otwarto odrestaurowany budynek Fundacji Dom Południowoafrykański Holandia (Stichting Zuid-Afrikahuis Nederland).



poniedziałek, 23 lipca 2018

Pracowite pszczółki

Pierwszy dzień w Amsterdamie i już po południu impreza.
Spotkanie w wydawnictwie De Bezige Bij. "Pracowita Pszczółka"...




Wydawnictwo jest holenderskie. Ale gdyby zagraniczny agent literacki przypadkowo nie wiedział - przy wejściu wita przybyłych pompka do roweru. Bardziej holendersko być nie może.




No i jesteśmy - od lewej: ja, Stefan Wieczorek w rozmowie z Marijke Nagtegaal z BB i Julio Grande Morales z Hiszpanii.




W budynku wszystkie pokoje otwarte dla zaproszonych. 
Także gabinet nowego dyrektora. To też bardzo holenderskie. 
Więc zanim się zagęści od gości, zasiadam tam sobie. 
Popiastuję...
Wygodny fotel. Ergonomiczne biurko. Światło z lewej strony jak należy. 
I widok, który nie rozprasza, choć Museumplein na rzut beretem. 




Mówią, żebym udał, że coś czytam. Poddaję się tej spontanicznej reżyserii.




W wydawnictwie jest taka atmosfera, że nawet kelner w wolnej chwili odwraca się do regału z książkami i przegląda je.




Pogawędki i pogaduchy.









Nowy dyrektor: Mark Beumer.
Był już pracownikiem. Wygrał w maju konkurs i został szefem. Trzydzieści pięć lat.
W największym pomieszczeniu jest dużo ludzi. Gwar. Więc wskakuje na krzesło.
Trochę przejęty wita wszystkich zerkając na kartkę.
Butelkę piwa - bo to tzw. borrel - dzierży w dłoni.
Dzisiaj zaproszeni zostali nie autorzy, ale wszyscy inni pracujący na książkami: redaktorzy, korektorzy, ilustratorzy, tłumacze... De Bezige Bij chce podkreślić, jak bardzo ceni sobie pracę z nimi, z nami.




No, nie mogłem sobie odmówić tej fotki.
Ale skoro na poprzednim zdjęciu musiałem mu 'obciąć' nogi...




O czym mogą mówić Julio i Magdalena? O sefardyjskich Żydach zapewne...




Na ścianach 'moi' autorzy. Między innymi Hugo Claus i Lucebert. Brakuje jeszcze Stefana Hertmansa..., ale jest...




Dobre białe i czerwone wino. Oczywiście piwo, woda, soki. Były też hapjes - przekąski.
Typowe holenderskie przyjęcie na stojąco.






M. podczytuje regał



A nawet odbija się w Clausie. Zaaferowana rozmową...




Pamiętam, jak Hugo Claus odwiedził nas we Wrocławiu, w naszym mieszkaniu na strychu.
Był 1990 rok. Dowiedział się ode mnie, że pięcioletni Krzyś zrobił mu okładkę i kiedy ją zobaczył, powiedział, że to świetnie odzwierciedla jego schizofreniczną naturę.

Miałem pomysł na okładkę nawiązującą do estetyki ugrupowania artystycznego COBRA, do którego Claus należał. Trzeba było coś namazać w tym stylu. Napisałem tytuł na kartce drukowanymi literami i pokazałem Krzysiowi. Umiał już wtedy pisać, bo często siadał mi na kolanach, kiedy pisałem na maszynie doktorat, i pytał o literki. I waliliśmy w klawisze. Przesuwający się wałek z dzwonkiem robił na nim kolosalne wrażenie. Na mnie też: wiedziałem, że kolejna linijka napisana!

Krzyś starannie przerysował tytuł tomiku. Oczywiście, jak to dzieci, zrobił z 'Z' lustrzane odbicie. Kiedy to zobaczyłem, wyściskałem go - to było dokładnie to, o co mi chodziło, a nawet o wiele więcej, choć sam nie miałem pomysłu, ani konkretnych oczekiwań. Dziecka oko i rączka to sprawiła. Potem Boguś Michnik dorobił do tego mandalę z kleksami i okładka była gotowa.




Hugo chciał się Krzysiowi odwdzięczyć i kupić mu coś w prezencie. Poszliśmy do Pewexu. Za jakieś pięćdziesiąt dolarów - wówczas wielokrotność dzisiejszej wartości - kupił duży zestaw Lego. Gdzieś w domu mam nawet jeszcze zdjęcie, na którym Krzyś Koch i Hugo Claus bawią się klockami. Wyborne!

Zebrało mi się na wspomnienia przy tych fotografiach Clausa. Tymczasem gabinet dyrektora zaczął się wyludniać. Nagle Stefan Wieczorek widząc moje zadumanie i koncentrację na robieniu zdjęcia zaskoczył mnie... no cóż, książka ma wymowny tytuł Krzyk to nie katastrofa - Een kreet is de ramp niet!




Poduchy wywalone do kosza. Chyba to znak, że koniec imprezy.


(fot. J. Koch)
(fot. J. Koch)

Żegnamy się z De Bezige Bij.
To było udane popołudnie.
Wracamy do Domu Tłumacza - my pracowite pszczółki.


(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)


niedziela, 22 lipca 2018

FOAM

A może to muzea fotografii są w Amsterdamie najciekawsze?
Na przykład FOAM, na przykład artystów i artystek z Afryki Południowej.
[Moje zdjęcia wykonane iPhonem przez szyby, stąd refleksy.]