poniedziałek, 22 lipca 2019

Ojczyzna - obczyzna, czyli Holandia (jak Polska)

Holandia.
(Jak Polska.)
W moim odczuciu.
To tak, jak z zakochania przechodzi się w stan dojrzałego uczucia. Bezkrytyczne spojrzenie ustępuje krytycznemu, ale fascynacja nadal jest olbrzymia. Coś przyciąga i odpycha. To, co bliskie, wydaje się czasem dalekie, ale obce może się stać swojskim.
Takie polskie odczucia mam też w Holandii.

(fot. J. Koch, NIAS Library)

Przyswojona zagranica.
Jak ojczyzna. Potrafi zachwycać, a czasem strasznie wkurzać.
Więc nie obczyzna.

(bezpośrednie loty KLM z i do Polski: Kraków, Gdańsk, Wrocław, Warszawa, fot. J. Koch)

Ale na razie tylko o wrażeniach.
Zawsze po przyjeździe czuję się świetnie.
Podniecenie, motyle w brzuchu...
Jak zwał, tak zwał, jednym słowem uczucie jakiegoś powrotu, bycia u siebie.
Także tu.

(Wanningstraat, na rogu z Van Breestraat biały Dom Tłumacza, fot. J. Koch)

(przylot na balkon, fot. J. Koch)

(Keizersgracht, fot. J. Koch)

Holandia to mechanizm, który działa.
Dość szybko odzyskuje pełną sprawność i pełną mo, nawet jeśli się zatnie.

(kultowa Cafe Welling, fot. J. Koch)

(Amsterdam, fot. J. Koch)

Widać to w pociągach i autobusach. Na ścieżkach rowerowych. I w debacie publicznej.
Przeglądam gazety i jestem pod wrażeniem liczby artykułów, które znacznie wychodzą poza znane mi z prasy polskiej schlebianie gustom czytelników. Tym najniższym gustom.
Przeglądowe artykuły o różnych kwestiach pojawiają się nie tylko w weekendowych wydaniach, ale i codziennych. (Pod koniec czerwca zmarła Sanne Deurloo (1967-2019), dziennikarka zajmująca się nauką i jej popularyzacją, która robiła to świetnie i bez uproszczeń; pracowała w amsterdamskim NEMO Science Museum.)

Liczba gazetowych omówień książek, płyt, wystaw po prostu zaskakuje.

(fragment plakatu reklamującego wystawę, fot. J. Koch)

(kongres Bond van de Gereformeerde Vrouwenverenigingen, fot. Henk Visscher, Reformatorisch Dagblad) 

Ale Holandia jest różna. Tak jak Polska. Przecież to nie (tylko) Warszawa, ale też małopolskie i pomorskie wioski. W Utrechcie właśnie otwarto wystawę pt. Bij ons in de Biblebelt. Pokazuje ona środowisko konserwatywnych protestantów, żyjących w Bijbelgordel, tzw. pasie Biblii.

(WWW)


W ten sposób sobie przypominam, że Holandia jest bardzo zróżnicowana. (Jak Polska.)


sobota, 20 lipca 2019

Spotkanie z Dorotą

Niektórzy zostają, inni wyjeżdżają.
Dorota postanowiła wyjechać, ale właściwie krąży.
Właśnie wybiera się na wakacje do Polski, najpierw jednak przyjechała z Hagi do Amsterdamu.
Na dwa dni.
Ma ważną rozmowę.
Może zamieszka tu i będzie pracować?
Moim zdaniem w świecie holenderskiego designu brakuje Doroty...
Zgadaliśmy się na FB i zaprosiłem ją na lunch i ploty.
(Przy okazji okazało się, że i na wzmożenie patriotyczne, kiedy rozmowa zeszła na polskie chleby i pomidory!)
Miło jest pogadać ze swoją byłą studentką i współpracowniczką.
Choć szkoda, że "byłą", to nadal miło. Dlatego, że zawsze odróżniała się na tle innych.
Wyróżniała nie tylko dyplomem z malarstwa na Uniwersytecie Artystycznym, ale pilnością, pracowitością i wysoką kulturą. I lojalnością!
Dorota jest jedną z tych osób, które zmieniły swój zawodowy projekt życiowy, ale opuszczając 'akademię' nie zapomniały o tym, że coś przecież zawdzięczają swojej uczelni i tym wszystkim, z którymi przez kilka lat współpracowali. Choć wydaje się to normalne, to jednak nie jest powszechne. Także dlatego było miło!

(dlaczego ten przycisk jest zawsze z niewłaściwej strony,
albo dlaczego nie jestem leworęczny,
albo  dlaczego nie stanęliśmy inaczej?
no i dlaczego chmury nie wyszły?)


piątek, 19 lipca 2019

Takie spotkania!

W pewnym momencie, choć raczej należałoby powiedzieć, że w pewnym wieku, twoi studenci mają mniej więcej tyle lat, ile twoje dzieci.
Potem przychodzą już tylko młodsi.
Oglądasz się czasem za siebie i widzisz, że przerabiałeś już różne systemy. Najpierw byli studenci po systemie szkolnym 8+4, potem edukację podzielono na 6+3+3, niebawem, to na pocieszenie, znów będzie 8+4...
Więc tylko myślisz, że w sumie i tak jest nieźle, że przy całym tym majstrowaniu przy oświacie nie jesteśmy jeszcze całkowicie narodem idiotów. Majstrowaniu? Dziś przyszła wiadomość, że zmarł Adam Słodowy, który z pudełka od zapałek mógł zmajstrować mniej więcej... no wszystko!
Kończy się pewna epoka.
Zataczasz koło.
Ale to nie pierwsze twoje okrążenie.
I masz nadzieję, że nie ostatnie.
A tak modna ostatnio aplikacja FaceApp nie jest ci już potrzebna.
Potrzebne są tylko spotkania, dzięki którym upewniasz się, że - niezależnie od partaczy kolejno babrzących się w systemie edukacyjnym - twoje praca na uczelni ma sens.
Na szczęście są takie spotkania, jak te w ostatnim miesiącu. I jest super!

(z Kamilem Bałukiem)

(z Anią Biaśkiewicz)

(z Dorotą Pawlicką)





czwartek, 18 lipca 2019

Stresy wychodzą jak piegi na słońcu




Skończyło się wczesne wstawanie.
Zaczęło odsypianie.
Przynajmniej na razie.
Po raz pierwszy dostał mu się pokój od strony tarasu. Jest więc ciszej niż w numerze 1 czy 2 od ulicy.
Rano odsypia, wstając dopiero około ósmej. To dla niego "dopiero", bo zazwyczaj budzi się i jest gotów do akcji przed szóstą, na pewno o tej porze roku, kiedy dni są najdłuższe i dość wcześnie robi się jasno. Tutaj jednak zasłony są ciężkie i podgumowane, więc nie przepuszczają światła.
Ostatnie tygodnie odsypia też czasem drzemką popołudniową.
Stresy wychodzą jak piegi na słońcu.



Pierwsze dni w ogóle nie są typowe. Trzeba się odnaleźć w przestrzeni domu, kuchnio-jadalni, zrobić zakupy, a to w Albercie, a to w Dirku; jest też Lidlik i Aldik. Każdy sklep ma coś innego, bo z Alberta na przykład smarowna melasa z jabłek appelstroop, a różne świeże owoce mogą być z Lidla, ser z Alberta, ale warzywa i wina z Dirka, jeśli w promocji, a owoce morza, szczególnie szare krewetki z Morza Północnego, to z Aldika, bo tańsze itp. itd. Kombinacji artykułów ze sklepami jest sporo, ale i tak robi się to głównie z tego powodu, by nie jeździć w jedno i to samo miejsce.


Trzeba się przejechać rowerem i poczuć częścią tej rowerowej masy krytycznej, która cały dzień przemieszcza się przez Amsterdam. Trzeba poczuć wiatr na twarzy i objechać kilka razy Park Vondla, patrząc na ludzi, drzewa, ścieżki, raz wąskie, to znów rozszerzające się w zacienione aleje. 


Trzeba odwiedzić ulubioną księgarnię Atheneum na Spui i wyciągnąć z portfela, w którym przechowuje banknoty euro, roczną kartę do muzeów. Pozostanie sprawdzić wydrukowany na niej termin przydatności do użycia, a w Internecie ciekawsze wystawy, czasowe ekspozycje, mniej znane lub zapoznane muzea. 


Najpierw się odsypia i zwalnia. 
Potem dopiero stopniowo wchodzi na wyższe obroty. 
Tomiki wierszy już na stole...



wtorek, 16 lipca 2019

"więc powstań" (Tsead Bruinja)

Tsead Bruinja - oficjalnie Dichter des Vaderlands, to po niderlandzku, a więc 'poeta ojczyzny' - obchodzi dziś urodziny. Mój prezent dla niego to tłumaczenie wiersza z jego ostatniego tomu poetyckiego.



Tsead Bruinja

więc powstań 


prawdę oddaliśmy w dzierżawę mądrość 
wypożyczyliśmy ludziom których niewiedza
przecież tylko trochę mniejsza jest od naszej

przez to powstają dziwne prawa

we francji nie można nazwać własnego prosiaka napoleon
w australii zakazano nadawać imiona zwierzętom
które mają być zjedzone

w chinach nie wolno ratować tonącego
jest to sprzeczne z losem

w chicago nie można jeść w miejscu gdzie jest pożar
w holandii zabrania się zamykania włamywacza w toalecie
a po rozwodzie twoja teściowa na zawsze 
pozostaje twoją teściową
nawet jak będziesz mieć ich kilka

w prawie kryje się wielkie piękno
a jeszcze większe w demokracji bezpośredniej
więc powstań ludu któremu obce jest zginanie karku
przebudź się i trzymaj się mocno

oprócz izb i westybulów zażądaj prawa głosu na własnym placu
wtedy przy buzującym budynku będziemy mogli wspólnie 
zjeść napoleona

i uratować nasze teściowe przed utonięciem
by je następnie zamknąć 
w toaletach z włamywaczami


tłum. Jerzy Koch

z tomu: Tsead BruinjaIk ga het donker maken in de bossen van (2019)






poniedziałek, 15 lipca 2019

No East. No West, czyli Internacionalni festival književnosti, Sarajevo

Sprawozdanie dostałem z sarajewskiego festiwalu.
Występowało tam m.in. dwóch holenderskich pisarzy.
I nie mam powodu nie wierzyć tonowi otrzymanej relacji.
Podobno jeden z gości był zwyczajnie nudny, a drugi irytująco nudny.
Pewna bośniacka poetka wyszła w trakcie wystąpienia tego drugiego, mówiąc, że szkoda czasu, szkoda życia na słuchanie takich wynurzeń.




Zapatrzenie we własny pępek, wiara, że ze swoimi tożsamościowymi problemami (halo!) jest się centrum świata, powtarzalność literackich chwytów i opowiadanie, że się poszukiwało krajów, gdzie jest wojna, aby tam pojechać nic nie mówiąc mamie... i mówienie takich rzeczy w Sarajewie, gdzie nawet w tkance miasta są wojenny blizny, jprdl... co trzeba mieć w głowie, by w tym miejscu znaleźć się... tak nie na miejscu?!
Cieszę się, że nie byłem świadkiem tego, bo bym chyba nie zdzierżył!

Potem w holenderskiej prasie czytam felieton o tej wyprawie.
I przecieram oczy ze zdumienia.
Sarajewo to nadal miejsce zamachu na austriackiego arcyksięcia.
Kropka.
Tylko.
Nie ma wykrzykników. Nie ma pytajników.
Ostatnia wojna wyparta ze świadomości.
I co z tego, że dziadkowie jednego z zaproszonych gości pochodzili ze Lwowa, a jego ojciec urodził się w Berlinie.

Wynika z tego tylko tyle, że pisarz holenderski nie zrozumiał motta sarajewskiego festiwalu:
Bookstan. No East. No West. 






środa, 3 lipca 2019

O popękanym kubku tłumacza, albo o jego losie

Tym razem nie będzie zdjęcia kolejnego kubka tłumacza (jak na FB #kubektłumacza). Może później. Tym razem coś innego, ale na temat. Otóż moim przyjaciołom ze Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury - kochanym drozdom i droździnom - dedykuję takie oto sprostowanie, na jakie natrafiłem w holenderskiej gazecie.




Dosłowne brzmienie notatki: "Uzupełnienia & poprawki. W recenzji 'Zostaje tylko melancholia' (Książki i Nauka, 29 czerwca, str. 7) brakuje nazwiska tłumacza powieści J.M. Coetzeego Stara kobieta i koty. Brzmi ono: Peter Bergsma."

Jak widać przeoczenia krytyki literackiej zdarzają się wszędzie. Nie tylko u nas zapomina się, że ktoś to przecież przetłumaczył. A Coetzee nie pisze po niderlandzku, choć zna ten język, a nawet z niego sam tłumaczył. Tak samo w Niderlandach powszechna jest - niestety - niewidzialność tłumacza. To, że nie jest to tylko przypadłość polskiego rynku książki, jest wątpliwą pociechą. W tym jednak przypadku jest to o tyle ważne, że Peter Bergsma to uznany tłumacz z języka angielskiego i wieloletni szef amsterdamskiego Domu Tłumacza; dopiero w ubiegłym roku przeszedł na emeryturę, a stanowisko po nim przejęła Marije de Bie. Ale jak widać z tego wpisu na blogu - nie jest to w przypadku Petera Bergsmy emerytura od tłumaczenia. Zresztą ma on na swoim koncie ponad 70 książek i wciąż dochodzą nowe.





Peter, którego znam od lat, tłumaczył wiele książek Coetzeego, mając przekonanie, że to wybitny pisarz, i mając przeczucie, że być może laureat... Spasował tylko przy Disgrace (Hańbie), którą wziął inny tłumaczowi, no ale traf czy może raczej pech chciał, że od tego tytułu zaczęła się międzynarodowa sława Coetzeego. To ciekawy i wcale nie tak rzadki przypadek. Także w Polsce popularność przyszłego noblisty z 2003 roku rosła dopiero od Hańby, a czytelnikowskie wydanie Czekając na barbarzyńców z 1990 roku leżało w tanich księgarniach.

Przekład Bergsmy De oude vrouw en de katten właśnie znalazł się w amsterdamskich księgarniach. To 13 utwór Coetzeego, który przełożył.






Wydawcą jest, tradycyjnie już w Holandii, zaprzyjaźniona z noblistą Eva Cossee. (O holenderskiej i polskiej recepcji Coetzeego, bo oba przypadki są znamienne, pisałem razem z Pawłem Zajasem w artykule "Mijają się, zbyt zajęci, by się pozdrowić choćby machnięciem ręki - John Maxwell Coetzee i jego zagraniczna recepcja na przykładzie Holandii i Polski" opublikowanym w książce Wenus Hotentocka i inne rozprawy o literaturze południowoafrykańskiej (Dialog, Warszawa 2008). Pierwotna, angielska wersja tego artykułu ukazała się pod nazwą "'They pass each other by, too busy even to wave': J.M. Coetze and his foreign reviewers" w książce A Universe of (His)Stories. Essayes on Coetzee (Peter Lang, Frankruft am Main 2006). W obu tekstach pokazaliśmy, jak specyficzny jest odbiór Coetzeego w obu językach i kulturach literackich.

A tak swoją drogą w Internecie jest nagranie z lektury oryginalnej książki The Old Woman and the Cats, czytanej przez samego autora.




W Internecie jest też nieco dłuższe nagranie, zawierające także wstęp organizatorów festiwalu w Indiach do wystąpienia Coetzeego.

Życzę miłego odsłuchiwania!