niedziela, 28 lipca 2019

l’Heure bleue

Wieczór to tutaj właściwie bardzo późne popołudnie.
Znów zadziwia mnie różnica czasu między Holandią a Polską.
Słonecznego. Bo zegarowy ten sam.
Czy to 40 minut, a może więcej? Nie wiem.
Ale słońce zachodzi później niż w Polsce.
A teraz tym bardziej widać różnicę, bo lipcowe dni się dopełniają, a na dodatek Holandia rozświetlona słońcem, rozprażona nim.

(fot. J. Koch)

(fot. J. Koch)

Te obserwacje nieba i światła nagle łączą się niespodziewanie z tłumaczonym wierszem Miriam Van hee. Tutaj, w amsterdamskim Domu Tłumacza, ukrytym za Concertgebouw w zielonej wysadzanej akacjami ulicy, kończę tłumaczyć polski wybór jej poezji. Mam nadzieję, że będzie mógł się ukazać w przyszłym roku...

Zacząłem od jej najnowszej książki poetyckiej z 2018 roku i cofam się do starszych publikacji. Niekiedy właśnie w tej odwrotnej kolejności lepiej widać to, co zmienne, i to, co stałe w stylu. A poza tym jakoś trzeba sobie urozmaicać tłumaczenie i nawet w pracy nad utworami znanej mi poetki wytwarzać napięcie.

Teraz, kiedy miesiąc się już kończy, znalazłem się na początku wieku: Van hee opublikowała w 2002 roku tomik de bramenpluk - (rwanie jeżyn).





Na okładce znalazł się obraz Leo Gestela (1881-1941) zatytułowany Majorka 1914. Gestel, inspirowany fowizmem, ale rozwijający tzw. styl luministyczny, przeszedł też przez fazę kubizmu i ekspresjonizmu. W 1914 roku przebywał przez pewien czas na hiszpańskiej wyspie i ta powstało szereg jego obrazów. Wertykalne i horyzontalne linie, barwne plamy pomiędzy nimi, otwierające się gdzieniegdzie perspektywy. I nagle, ni stąd ni zowąd, niczym jakiś incydent bez mała, wydarza się na tych obrazach człowiek.

(Frans Halsmuseum)

(Museum Voorlinden Wassenaar)

Wiersze Van hee przypominają malarstwo tego Holendra. Są wrażeniowe, ale nie wykluczają anegdotyki, oszczędne w słowach, ale w jakimś sensie bogate. Przedmioty pojawiają się u niej niczym barwne plamy dążące do abstrakcji, a wydarzenia to ledwie zarysowane sytuacje, gdzie człowiek pojawia się niby mimochodem.

W rwaniu jeżyn natknąłem się na wiersz pasujący do tych moich spostrzeżeń o czasie i świetle. W ogóle w tym tomie dużo jest światła, począwszy od jasnej okładki. A czas i formy jego upływania to już stały motyw, by nie powiedzieć znak firmowy Van hee. Posiada ona dar wizualizowania światła, które staje się u niej "zwizualizowanym czasem", jak pisał krytyk Jean-Pierre Rondas.

Wiersz, o którym piszę, ma tytuł urodziny i jak zwykle u Miriam Van hee jest impresyjny i refleksyjny zarazem. Van hee wychodzi od dość specyficznych spostrzeżeń, którym przydaje głębi. Coś z japońskich haiku jest w tych wierszach, ale można usłyszeć także echa europejskiej tradycji liryki przyrody.

Jeszcze będę wracać do tego przekładu, ale można go już upublicznić.


urodziny


dzieci leżą razem 
w dużym łóżku i śpią 
telewizor gra jeszcze 
i oświetla pokój 
jak księżyc ziemię 

także nasze rany śpią 
czasem światło na moment pada na nie 
i na domy, w których 
dawniej mieszkaliśmy 

l’heure bleue, powiedział ktoś, 
ale co miał na myśli z tą błękitną godziną, 
widnieje, staje się dzień 
to czas, który mija 
na naszych oczach, coś błękitnego 
co łączy nas przy oknie 

czapla po drugiej stronie, 
mróz i księżyc 


© Miriam Van hee 
© Jerzy Koch


Czym jest ta 'błękitna godzina', l'heure bleue? Nazwa trochę myląca - godzina, a to zaledwie kilkanaście minut po zachodzie słońca lub kilkanaście przed wschodem; rzadziej kilkadziesiąt. Półmrok, czas zawieszony między dniem a nocą, nocą a dniem, kiedy inaczej postrzegamy barwy. Ulotne piękno w czystej postaci. 


(fot. J. Koch)






czwartek, 25 lipca 2019

Mała haska suita



Księgarnie w Amsterdamie to osobny rozdział tego miasta.
Są antykwariaty specjalistyczne i potpourri dla turystów, szczególnie anglojęzycznych.
Ale specjalne miejsce zajmuje księgarnia Atheneum na Spui.

(www)

Też ma spory dział książek anglojęzycznych - jak to w Holandii - ale poza tym to jedna z lepszych księgarni w mieście z książkami niderlandzkimi i nowościami. Ma dużą ofertę za zakresu nauki języków, literaturoznawstwa czy dziejów Niderlandów.
Poza tym sama przestrzeń sklepu jest przyjazna: schodki, półpięterka, otwierające się kolejno perspektywy i pomieszczenia. To ludzkie, organiczne, naturalne otoczenie.

(www)

(www)

Już trzymałem po pachą kilka wybranych tytułów, kiedy nagle zauważam znaną okładkę Orensnijder, tulpensnijder (Tnący uszy, tnący tulipany). ...? ...o! Poznaję - to wznowienie książki z 1975 roku. Kartkuję. Tak. Dokładnie trzeci druk. Sam posiadam wydanie drugie z 1981 roku, a lektura tych wierszy wprawiła mnie swego czasu w zachwyt.

Orensnijder, tulpensnijder to poezje zebrane Paula Rodenki (1820-1976), zawierające jego wiersze agresywne i "miłe", jak wyraził to jeden z krytyków. Rodenko, znany głównie ze swoich esejów i krytycznoliterackich artykułów, towarzyszących m.in. wystąpieniu awangardowego Pokolenia Lat 50. (Vijftigers), był i jest nadal nieco zapoznany jako poeta. Takie wznowienie cieszy mnie. I przypomina moją własną fascynację sprzed lat.

(fot. J. Koch)

Zauroczenie przekształciło się w pragnienie przekładu. Ostatecznie w 1992 roku ukazał się we wrocławskim wydawnictwie Leopoldinum tom zawierający kilkadziesiąt wierszy Holendra.

(fot. J. Koch)

Wychodzę z pokoju. Stromymi amsterdamskimi schodami schodzę na dół do pomieszczeń biblioteki Domu Tłumacza. Obok czerwonego oryginalnego tomu Rodenki jest też mój. Cienki, lekko różowawy, po latach na grzbiecie nieco spłowiały. Jakby był odbiciem holenderskiego wydania. Ale kiedy zaglądam do środka, znajduję własne wiersze, które brzmią równie mocno jak wtedy. "Własne" wiersze piszę, bo to przecież w jakimś sensie moje: Holender nie pisał po polsku... Kilka przekładów przypomnę.

Są tam takie perełki:

Szkło

Szkło, sokół piasku:

ogień obdarza wzrokiem.


albo:

Miłość

Kręgi płoszą kręgi:

twardo śpi głaz.


ale też i inne wiersze.






Tak wygląda skyline letniej Hagi, kiedy patrzy się z oddali.









środa, 24 lipca 2019

Rok Rembrandta (I)

Rok Rembrandta.
Rok 2019.
Malarz zmarł w 1669 roku, mija zatem 350 lat od jego śmierci.











Najpierw odwiedziłem wrocławskie Ossolineum, gdzie przez kilka zaledwie dni pokazywano jego grafiki (Zdjęcie wyżej pochodzą właśnie z tej wystawy.)



..."pokazywano jego grafiki"... No, "jego"... to znaczy jego także, ale też z "jego" szkoły, "jego" uczniów, naśladowców itp. O tym, jak w Polsce pokazywano wielkich Niderlandczyków (Rembrandta, Rubensa, van Gogha) pisała przekonująco moja była studentka, a dziś koleżanka dr Anna Sikora-Sabat w rozprawie Teksty kultury niderlandzkiej w Polsce 1945-1989. Przekłady literackie, polityka wystawiennicza i kulturalna (Poznań 2013).


Z jej analiz polityki wystawienniczej z okresu PRL-u wynika, że nazbyt często szermowano w nazwach ekspozycji nazwiskami najsłynniejszych artystów, choć niekoniecznie pokazywano ich dzieła na tak szumnie zapowiadanych wystawach. W najnowszych czasach praktyka ta nie poszła w zapomnienie. Ale na Dniach Rembrandta w Ossolineum (28-30 czerwca 2019) faktycznie było 13 "Rembrandtów" i 12 prac wykonanych nie przez niego. (Nie wchodzę tutaj w kwestie techniczne produkcji akwafort, używania i zużywania się miedzianych płytek, którymi po śmierci posługiwali się inny artyści...)

Zaskoczyły mnie dwa opracowania motywu spotkania Chrystusa z kobietą z Samarii u źródła Jakuba. A dziś, kiedy przeglądam zrobione wówczas zdjęcia i w uszach brzmią wieści dochodzące z polskiego Białegostoku, Rembrandtowskie sposoby opracowania tej biblijnej sceny uderzają mnie jeszcze bardziej.

(fragment, Chrystus i Samarytanka wśród ruin, 1634)

(Chrystus i Samarytanka wśród ruin, 1634)

(Chrystus i Samarytanka, 1657/58)

(fragment, Chrystus i Samarytanka, 1657/58)

(fragment, Chrystus i Samarytanka, 1657/58)


Majstersztykiem techniki jest portret brodatego mężczyzny.


(Brodaty mężczyzna w aksamitnym berecie z agrafą, 1637)

(fragment, (Brodaty mężczyzna w aksamitnym berecie z agrafą, 1637)

Zdjęcia robiłem iPhonem, ale nawet gdybym miał swój aparat, pewnie niewiele by to dało: był upał, słońce niemiłosiernie doświetlało salę w Ossolineim i mimo, że okna wychodziły na dziedziniec i pozasłaniano je, na grafikach pojawiały się silne refleksy świetlne.

To wtedy i mnie oświeciło i pojawił się pomysł ogrania odbić i wykorzystania koszulki z autoportretem artysty. Prezentuję zatem: "Młody Rembrandt ze zdziwieniem patrzy na siebie starszego".